Przepis na udany duet z przemysłem
Urszula Chojnacka print
O 50-letniej historii Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów PIAP, patencie na sukces w świecie przemysłu, a także związkach nauki z biznesem, z dr. inż. Janem Jabłkowskim, dyrektorem Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów PIAP rozmawia Urszula Chojnacka.
Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów PIAP świętuje w tym roku 50-lecie istnienia. Trudno o moment bardziej doniosły i odpowiedni do rozmowy na temat historii instytutu, jego tożsamości i kamieni milowych, które w największym stopniu wpłynęły na dzisiejszy kształt i pozycję PIAP. Zacznijmy od tych ostatnich – co do nich należy?
Takich kamieni milowych w moim odczuciu jest kilka. Sięgając do czasów najdawniejszych instytutu, a konkretnie pierwszej połowy lat 70., należy wymienić opracowanie elektronicznych układów automatyki w systemie Intelektran, służących między innymi do automatyzacji zakładów energetycznych. To były bardzo udane twory techniczne, o czym najlepiej świadczy fakt, że nawet w późnych latach 90. spotykaliśmy jeszcze te moduły jako część instalacji w elektrowniach i elektrociepłowniach. Miały one znakomite cechy i dobrą trwałość.
Zdecydowanie przełomowym momentem w historii instytutu było podpisanie w 1976 roku z przodującą wówczas na świecie w dziedzinie robotyki szwedzką firmą ASEA umowy licencyjnej na wytwarzanie robotów dwóch rodzajów: o nośności 6 i 60 kilogramów. Produkcja PIAP nie była bardzo duża, pozwoliła nam jednak poznać te technologie, a następnie modyfikować je w zakresie sterowania oraz części elektronicznej robotów i w ten sposób zaistnieć w przemyśle z bardzo nowoczesnymi rozwiązaniami.
Pozostając przy pierwszym 25-leciu istnienia PIAP, warto wspomnieć jeszcze o wdrożonym na początku lat 70. pod auspicjami profesora Stanisława Dwojaka, pierwszego dyrektora PIAP, systemie motywacyjnym powiązanym z efektami wdrożeniowymi. Program wprowadzony niejako eksperymentalnie działał później przez wiele lat. Efekty wdrożeń instytutu były wyceniane, pobierano opłatę od firmy, w której dokonano wdrożenia i tymi środkami dzielono się z twórcami. Wypłaty dla twórców PIAP były znaczące, co oczywiście bardzo rozwijało zainteresowanie aplikacjami w przemyśle, a ponadto przyciągało do instytutu nowych pracowników. Programy motywacyjne nie były wtedy powszechne, więc PIAP wyróżniał się tym eksperymentem. Jednocześnie takie działanie było też elementem kształtowania naszej tożsamości, polegającej na zorientowaniu na konkretne aplikacje w przemyśle, a nie na tworzeniu koncepcji rozwiązań, które pozostają na papierze, co miało miejsce w wielu innych firmach.
W drugim 25-leciu, już po przełomie politycznym, warty odnotowania jest moim zdaniem moment, w którym nastąpiło zaangażowanie PIAP w programy międzynarodowe. Wtedy, a konkretnie w 1993 roku, w naszym środowisku, w podobnych firmach i instytutach, taka forma współpracy była czymś zupełnie nieznanym, ale my od początku kładliśmy na nią nacisk ze świadomością, że nie ma od tego odwrotu, a im wcześniej wstąpimy na tę drogę, tym lepiej. Początkowo rezultaty były skromne – w III Programie Ramowym PIAP miał tylko pojedyncze udziały i to w projektach koordynowanych przez innych. To jednak pozwoliło zbudować pewien przyczółek i w kolejnych Programach Ramowych, IV, V, VI i VII, nasz udział – zarówno procentowy, jak i wartościowy – zwiększał się. Rosło więc także znaczenie PIAP i w rezultacie coraz częściej zdarzało się, że byliśmy nie tylko uczestnikami, ale również koordynatorami takich projektów.
Kolejnym kamieniem milowym – to już II połowa lat 90. – było zajęcie się robotyką mobilną. Inicjatorem oraz realizatorem tego przedsięwzięcia był zespół profesora Andrzeja Masłowskiego, który do nas trafił, a który już wcześniej pracował nad czymś, co żartobliwie nazywaliśmy w instytucie krzesłem elektrycznym – było to specjalne siedzisko, ułatwiające osobom niepełnosprawnym poruszanie się. Pod koniec lat 90. zespół ten pracował już nad modelem robota. I tu pamięć przywodzi mi na myśl osobę profesora Anatola Gosiewskiego, który bardzo pomagał nam w pozyskaniu środków z tzw. projektu celowego. Wynikiem prac, które dzięki temu przeprowadzono, był robot Inspector. To był start robotyki mobilnej, która od tamtego czas rozwija się nieprzerwanie i w tej chwili jest najbardziej rozpoznawalnym i kojarzonym z PIAP produktem.
Trudno jest szukać kamieni milowych bez odpowiedniej perspektywy czasowej, jednak w historii instytutu po roku 2000 jest kilka inicjatyw i działań, które mogą być w przyszłości za takie uznane. Wśród nich trzeba wymienić badanie możliwości aplikacyjnych grafenu, wytwarzanie addytywne, czyli – mówiąc potocznie – druk 3D oraz wejście na szeroką skalę w tematykę kosmiczną, która już wcześniej była u nas obecna, ale w wąskim zakresie.
Wymienił Pan kilka dziedzin utożsamianych dziś z najnowocześniejszymi technologiami. Która z nich w Pana odczuciu będzie rozwijała się najszybciej w najbliższych latach?
Jestem przekonany, że bardzo duże znaczenie utrzyma, a nawet je wzmocni, robotyka mobilna. Świadomość konieczności zastąpienia człowieka – a w przypadku robotów przeznaczonych dla policji, wojska czy służb zastąpienia żołnierza czy antyterrorysty robotami w tych sytuacjach, które są szczególnie niebezpieczne – jest już w tej chwili powszechna. Nawet niezbyt bogate kraje – inaczej niż to było jeszcze kilka lat temu – widzą dziś konieczność posiadania takich rozwiązań. W tej części Europy PIAP jest jedynym producentem robotów mobilnych na tak dużą skalę, więc nasza szansa tkwi w rozwinięciu obecności tych rozwiązań na świecie. O ile bowiem udział instytutu w polskim rynku w zakresie robotów mobilnych dla służb mundurowych sięga 85-90 procent, o tyle na świecie są to na razie pojedyncze procenty. I w tym właśnie tkwi potencjał – moglibyśmy stać się potęgą w dostarczaniu nowoczesnych, zaawansowanych rozwiązań robotycznych. Tym bardziej, że oferowane przez nas roboty to nie rozwiązania sprzedawane „z półki”, tylko krojone na miarę lokalnych potrzeb i dostosowane do wymagań konkretnych użytkowników. Właśnie ta umiejętność i możliwość dostosowania jest naszą bardzo mocną stroną, ponieważ nasi główni konkurenci, czyli przede wszystkim firmy ze Stanów Zjednoczonych oraz pojedyncze z Kanady i Niemiec, ze względu na relatywnie drogą pracę wysokiej klasy specjalistów oferują jedynie to, co mają w katalogu. My proponujemy o wiele więcej.
PIAP od dawna ma świadomość, że w środowisku człowieka roboty będą pojawiać się coraz liczniej. Rodzi to bardzo rozległe konsekwencje – etyczne, prawne, psychologiczne i socjologiczne, związane z tym, jak ludzie będą reagować na obecność robotów w swoim otoczeniu, zwłaszcza w przypadku wykonywania czynności, które mogą budzić emocje. Z informacji, jakie posiadam wynika, że obecnie nikt w Polsce nie zastanawia się i nie pracuje nad tymi kwestiami na taką skalę, jak nasz instytut. My mamy tę świadomość, ze trzeba wyprzedzać chwilę obecną i dostrzegać roboty w całym spektrum ich obecności w społeczeństwie. Angażujemy się przede wszystkim w rozwiązania techniczne na skalę małoseryjną, a nie masową. Jeśli chodzi o produkcję wielkoseryjną, możemy uczestniczyć w projektowaniu, ale nie w wytwarzaniu.
Pole do działania w zakresie oferowania rozwiązań robotycznych jest bardzo szerokie w związku ze specyfiką gospodarki polskiej, zwłaszcza w rolnictwie – tu perspektywa zastosowania robotów jest bardzo szeroka – począwszy od zbioru owoców, przez obsługę zwierząt hodowlanych, po wiele innych, jeszcze nie do końca dziś zdefiniowanych zastosowań. Rolnictwo to jednak nie wszystko, w grę wchodzi górnictwo, a także gospodarka leśna. Zastosowania robotów są dziś praktycznie nieograniczone – znajdują one swoje miejsce nawet przy czyszczeniu kanalizacji czy klimatyzacji albo myciu szyb w wieżowcach – i jestem pewien, że będziemy ich wokół siebie spotykać coraz więcej. Nie przewiduję natomiast, by Polska w dającej się przewidzieć przyszłości przodowała w produkcji robotów o charakterze humanoidalnym, przeznaczonym do wsparcia w domu. Powód jest prosty: Japończycy pracują nad tym od 40 lat. Moim zdaniem właściwy kierunek dla polskich firm, w tym także dla PIAP, to rozwój specyficznych konstrukcji do zastosowań w niszach rynkowych, w których roboty mają duże pole do popisu i liczba wdrożeń będzie rosła.
Kolejną dziedziną, w której nasza obecność powinna być moim zdaniem większa, są technologie kosmiczne. To wdzięczne pole do popisu – tu również potrzebne są roboty, ale o bardzo złożonej, wymagającej konstrukcji.
Bardzo szybko rozwijającą się dziedziną są techniki addytywne, dostosowane raczej do produkcji małoseryjnej. Wytworzenie produktu w takiej technologii jest jeszcze stosunkowo drogie, więc na razie nie ma mowy o wykorzystywaniu jej w produkcji masowej, jednak znajduje ona zastosowanie tam, gdzie trzeba stworzyć prototypy lub małe serie. Wszystko też wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości będzie rosło jej zastosowanie w konstrukcjach.
Wróćmy na chwilę do przeszłości. Dla wielu instytutów przełom ustrojowy zakończył się katastrofą, ponieważ nie potrafiły odnaleźć się w nowej rzeczywistości i sprostać wyzwaniom, jakie postawił przed nimi wolny rynek. W przypadku PIAP było odwrotnie. W czym upatruje Pan powodów tego, że instytut tak dobrze poradził sobie z przejściem w nowy ustrój i na ile dużym kosztem to się odbyło?
Myślę, że największe znaczenie miał fakt, o którym wspomniałem już wcześniej, tzn. bardzo silne powiązanie działalności PIAP z aplikacjami przemysłowymi. Kultura organizacyjna naszego instytutu mniej zachęcała do zajmowania się nauką, szczególnie w jej czystej postaci, a bardziej do tego, by szukać rozwiązań inżynierskich, opatentować je, proponować naszym kontrahentom i partnerom przemysłowym i tam szukać satysfakcji – zarówno zawodowej, jak i materialnej. Taka zasada działania była jak znalazł w nowych realiach i stanowiła jeden z filarów skuteczności przekształcenia i przystosowania do nowych warunków rynkowych.
Szukając bardziej „pod podszewką”, wśród czynników sukcesu – i to zarówno przed, jak i po zmianie ustrojowej – wymieniłbym bardzo życzliwe nastawienie instytutu do ludzi młodych. PIAP zawsze chętnie przyjmował takie osoby i niejako wprowadzał je w pełnię efektywnego życia zawodowego. W efekcie te młode osoby, które znalazły się w PIAP na początku lat 90. przyjmowały ową nową rzeczywistość jako coś naturalnego, były z nią zaznajomione i oswojone od początku. Otwartość na absorpcję młodzieży miała jeszcze jeden pozytywny rezultat: uniknęliśmy luki pokoleniowej, która dla wielu instytucji w latach 90. była poważnym problemem.
W pewnym sensie można więc powiedzieć, że „łatwo poszło”, co nie znaczy, że bezboleśnie. W latach 70. w PIAP w Warszawie pracowało około 850 osób, a w 1989 r. jeszcze prawie 600. Dziś ta liczba jest o połowę mniejsza. W chwili przekształceń własnościowych został wdrożony program nazywany „małą prywatyzacją”. 11 PIAP-owskich zespołów różnej wielkości wydzieliło się z instytutu i przekształciło w małe firmy prywatne. Aby ułatwić im stanięcie na nogi, instytut zaproponował im pewien okres inkubacji, w którym mogli korzystać z naszych lokali, maszyn czy urządzeń produkcyjnych i laboratoryjnych za znacznie niższą od rynkowej odpłatnością. Żelazną zasadą, którą wtedy przyjęto – z perspektywy czasu widać, jak bardzo słuszną – była reguła, że PIAP nie tworzył z nimi żadnych związków organizacyjnych ani formalnych: nie mieliśmy w tych nowo powstałych firmach żadnych udziałów, a pracownicy PIAP nie mogli zasiadać w ich radach nadzorczych czy pełnić funkcji w zarządzie. Jednym słowem były to w pełni niezależne podmioty. Jeden z nich jest dziś dużą, międzynarodową firmą, specjalizującą się czujnikach ciśnienia i różnicy ciśnień, która zatrudnia obecnie już nawet chyba więcej pracowników niż PIAP i ma ekspozytury w wielu krajach – to giełdowa spółka Aplisens. Podsumowując temat transformacji – myślę, ze właśnie te trzy czynniki: silne związki z przemysłem, stawianie na ludzi młodych oraz program określany mianem małej prywatyzacji w dużej mierze zdecydowały o tym, iż lżej niż wielu innym instytutom udało nam się przejść przez okres transformacji.
Te elementy wpłynęły też z pewnością na ukształtowanie tożsamości instytutu, która wyróżnia PIAP pośród około 1000 innych jednostek organizacyjnych mających powiązania z nauką. Jednak takich czynników było zapewne więcej. Co jeszcze by Pan do nich zaliczył?
Z pewnością stabilność kadrową instytutu i to nie tylko jeśli chodzi o pracowników szeregowych. Znamienny jest fakt, że przez 50 lat na czele PIAP stało tylko trzech dyrektorów. Pierwszy z nich, profesor Stanisław Dwojak, był dyrektorem przez 25 lat. Drugi, profesor Stanisław Kaczanowski, przez 15 lat. Ja właśnie kończę 10-letni okres pracy. Dziś taki element niezmienności może być różnie interpretowany – na korzyść i na niekorzyść. Ja jednak widzę przede wszystkim zalety: dzięki tej stabilności podjęte wątki i działania były kontynuowane. A trzeba pamiętać, że w nauce oraz w dziedzinie tworzenia i rozwoju zespołów nic się nie dzieje bardzo szybko. Stabilność kadrowa niewątpliwie przyczyniła się do obecnej pozycji PIAP na rynku.
Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym składniku naszej tożsamości, który nazwałbym misją społeczną. Instytut – aczkolwiek zorientowany rynkowo i świadomy tego, że trzeba na siebie zarobić – wielokrotnie podejmował się różnych działań, nieprzekładających się bezpośrednio na korzyści finansowe. Z pewnością można do nich zaliczyć między innymi liczne praktyki studenckie oraz wykonywanie w PIAP prac dyplomowych i innych. Należy do nich także branie udziału w działaniach, które nie są naszą specjalnością. Przykładem jest recykling samochodów, w który PIAP zaangażował się w latach 90. Skąd taki pomysł? Po prostu byliśmy wtedy jedynymi, którzy się tego podjęli. Później doprowadziliśmy do powstania Forum Recyklingu Samochodów, które do dziś działa na terenie PIAP, ale już całkowicie samodzielnie. To tylko jeden z przykładów zaangażowania pro bono. Innym była odpowiedź na potrzebę zorganizowania środowiska, które ma aspiracje w dziedzinie technologii kosmicznych – byliśmy inicjatorem i współzałożycielem Związku Pracodawców Sektora Kosmicznego, który powstał dwa lata temu.
Trzeba też pamiętać o naszym zaangażowaniu w dostarczanie wiedzy i informacji. Wydajemy trzy pisma – jedno ściśle naukowe, o zasięgu globalnym, drugie, także naukowe, o zasięgu krajowym oraz trzecie, nastawione na spełnianie owej misji względem środowisk inżynierskich. Mamy też na koncie zorganizowanie ponad 40 semestrów seminariów w dziedzinie nauki i praktyki z obszaru automatyki, robotyzacji i pomiarów, które służą całemu środowisku oraz konkursy prac dyplomowych, magisterskich i licencjackich. Takich inicjatyw można wymienić jeszcze wiele. To wszystko są elementy misji, o której wspomniałem. Co bardzo istotne, za jej wypełnianiem stoi nie tylko decyzja programowa, ale także akceptacja środowiska, by część środków przeznaczyć na działalność, która bezpośrednio nie przekłada się na dodatkowe dochody, ale w dłuższej perspektywie czasowej owocuje, a jednocześnie kształtuje wizerunek instytutu i jest ważnym elementem jego tożsamości.
Niektóre ośrodki są utożsamiane stricte z rozwojem naukowym, niekoniecznie mającym przełożenie na praktykę. PIAP nierzadko łączy naukę z przemysłem. Gdzie leży złoty środek między teorią a praktyką?
To miłe, że część osób widzi w PIAP również potencjał naukowy, jednak trzeba wyraźnie podkreślić, że priorytetem są dla nas rzeczywiste realizacje u klientów, nie tylko w przemyśle, ale także np. w jednostkach komunalnych, w wojsku czy w organizacjach specjalnych. W pierwszej kolejności stawiamy na robienie czegoś konkretnego, czego efekty będą widoczne i co można będzie udoskonalać.
Jednocześnie jednak to, w jaki sposób zachęcić kolegów bardzo mocno zaangażowanych w prace aplikacyjne i realizacyjne do rozwoju naukowego, było przedmiotem troski wszystkich trzech dyrektorów. Nie zawsze udawało się to w stopniu, jakiego byśmy sobie życzyli, niemniej jednak w ostatnich 10 latach powstało wiele doktoratów, a także trzy spośród czterech w historii instytutu prace habilitacyjne. „Dochowaliśmy się” – mówiąc kolokwialnie – także kilku „własnych” profesorów, to znaczy takich, którzy wyrośli na bazie tego, co było robione w instytucie. To wszystko świadczy o tym, że również na niwie naukowej coś się u nas dzieje i że są do tego możliwości.
Oczywiście te rezultaty nie zadowalają nas w pełni. Chętnie widzielibyśmy inkubowanie zespołów naukowych. Nawet licząc się z faktem, że musielibyśmy w nie najpierw zainwestować, ponieważ zawsze musi minąć trochę czasu, zanim takie zespoły zaczną na siebie zarabiać poprzez granty czy udział w projektach krajowych i międzynarodowych.
Opinia o różnicach niemal nie pogodzenia między instytucjami naukowymi a biznesem jest dość powszechna. Jak Pan ocenia to współistnienie i dzisiejszy układ sił?
Zacznijmy od pewnego wyjaśnienia. Polskie instytucje naukowe są generalnie skupione w trzech grupach: instytucje PAN-owskie – jest ich około 80, tak zwane instytuty resortowe, obecnie nazywane badawczymi – nieco ponad 100 oraz instytuty uczelniane – ponad 800. Między nimi występują bardzo duże różnice i nie można uogólniać oceniając relacje między nauką i przemysłem. Znam wśród instytutów PAN-owskich takie, które osiągają znakomite wyniki właśnie w relacjach z odbiorcami finalnymi i doskonale odnajdują się w potrzebach rynku i gospodarki. Także część instytutów uczelnianych, z których z wieloma współpracujemy i próbujemy wspólnie występować w przemyśle, z powodzeniem radzi sobie na rynku. Najwięcej wiem o instytutach badawczych, ponieważ obserwuję je od 25 lat. To jedyna z wymienionych trzech grup instytucji naukowych, które podlegały daleko idącym reformom i restrukturyzacji. Wystarczy powiedzieć, że jeszcze 10 lat temu było ich dwa razy więcej, około 200, a w samym Ministerstwie Gospodarki – ponad setka, podczas gdy dziś – 50, w tym PIAP. To pokazuje, jak daleko poszły zmiany. W zdecydowanej większości przypadków te przekształcenia wydają mi się pozytywne, skutkujące wzrostem możliwości i skuteczności działania, a także wzrostem użyteczności z punktu widzenia gospodarczego. Wiele instytutów wykonuje dziś z powodzeniem znakomite prace na rzecz gospodarki, a co dodatkowo cenne – nie muszą tak bardzo jak wcześniej obawiać się wahań w zakresie przydziału środków statutowych, ponieważ nie są dziś już od nich tak silnie uzależnione. W tej grupie jest oczywiście PIAP. Środki statutowe sensu stricto stanowią w naszym przypadku tylko 8–13 procent budżetu rocznego, a zatem stosunkowo niedużo. Co do reszty – dajemy sobie radę sami i będziemy ją sobie dawać nadal, co do tego nie mam wątpliwości.
Wracając do powiązań nauki z biznesem – w grupie instytutów badawczych jest z tym najlepiej. Gorzej jest na uczelniach. Dlaczego tak jest, w zabawny sposób wyjaśnił nam kiedyś kolega, który kilkadziesiąt lat temu wyemigrował do USA i przez cały ten czas pracował na zmianę w instytutach uczelnianych oraz w instytutach badawczych o charakterze przemysłowym. Różnice scharakteryzował następująco: instytut badawczy pracuje, aby coś zrobić, zaś instytut uczelniany – po to, aby coś robić. Dla tych ostatnich instytucji bowiem sam kontakt z określonym procesem oznacza zdobycie doświadczeń, poszerzenie wiedzy i umiejętności oraz sprawdzenie u siebie znanych i dobrych rozwiązań. Nacisk jest więc kładziony na akumulację wiedzy. Natomiast instytut badawczy musi żyć z tego, co zrobił i sprzedał. I tu rzeczywiście różnice wydają się trochę nie do pogodzenia. Nie ulega wątpliwości, że na uczelniach jest wielu pracowników naukowych, którzy doskonale sprawdzają się w doprowadzaniu projektów do końca, ale można powiedzieć, że ten koniec z naukowego, badawczego, poznawczego punktu widzenia często jest trywialny, długotrwały, kapitałochłonny i nie przynosi tej satysfakcji, jakiej poszukują pracownicy politechnik czy innych równorzędnych uczelni. Oczywiście ludzie pracujący naukowo nierzadko odchodzą, zakładają własne firmy i doskonale radzą sobie na rynku. Przemysł jest jednak często zniechęcony do pracy z dużymi organizacjami uczelnianymi, ponieważ nie zawsze udaje się zrobić zamówienie na czas i nie zawsze ma ono oczekiwany kształt.
W przypadku instytutów badawczych, nastawionych przede wszystkim na współpracę z szeroko rozumianym przemysłem, sytuacja wygląda odmiennie.
Jak Pan widzi w tym kontekście PIAP za 5, 10, 20 lat?
PIAP ma pewną cechę i tę cechę w sobie pielęgnuje: chce i umie reagować na wyzwania, które się pojawiają. Myśląc więc o perspektywie najbliższych kilku czy kilkunastu lat, jestem przekonany, że pojawią się kolejne wyzwania, na które PIAP znów odpowie i to – znając specyfikę instytutu jestem o tym przekonany – odpowie jako jeden z pierwszych.
Notka biograficzna
Dr inż. Jan Jabłkowski jest absolwentem Wydziału Maszyn Roboczych i Pojazdów Politechniki Warszawskiej. W 1983 r. uzyskał stopień naukowy doktora nauk technicznych na Wydziale Mechaniki Precyzyjnej Politechniki Warszawskiej. Z Przemysłowym Instytutem Automatyki i Pomiarów PIAP związany od 1973 r. Początkowo jako projektant, a następnie kierownik grupy problemowej zajmował się modelowaniem matematycznym i badaniami symulacyjnymi dynamiki układów i systemów automatyki, procesami zachodzącymi w układach ciepłowniczych i komunalnych sieciach cieplnych oraz dynamiką układu krążenia krwi u człowieka. W 1990 r. objął stanowisko sekretarza naukowego PIAP, a następnie został powołany na stanowisko zastępcy dyrektora ds. badawczo-rozwojowych. Funkcję tę pełnił do 2005 r., tj. do czasu objęcia stanowiska dyrektora PIAP.
Przewodnik górski, członek GOPR, czynny ratownik górski przez okres 30 lat i miłośnik żeglarstwa turystycznego.
source: Automatyka 6/2015