W zglobalizowanym świecie nauki i techniki
Anna Ładan - PAR print
Rozmowa z profesorem Jackiem Żuradą z University of Louisville, pierwszym Polakiem na stanowisku wiceprezesa IEEE.
Kilka miesięcy temu został Pan wiceprezesem IEEE, największego na świecie stowarzyszenia naukowego i jednocześnie organizacji zawodowej liczącej 430 tysięcy członków z całego świata. Jak to się stało, że zaczął Pan działalność w strukturach IEEE?
W IEEE zacząłem działać przed kilkunastu laty. W latach 1998–2003 byłem redaktorem naczelnym wiodącego czasopisma „IEEE Transactions on Neural Networks”. Potem wybrano mnie na stanowisko Prezydenta IEEE Computational Intelligence Society, zrzeszającego ponad sześć tysięcy członków. Ostatnio, już w latach 2009–12, byłem Przewodniczącym Komisji Periodyków oraz Komisji Oceny Periodyków IEEE.
W tym okresie doszedłem do wniosku, że chcę się zaangażować w aktywność organizacyjną i służyć moim doświadczeniem społeczeństwu nie tylko w sali wykładowej czy w laboratorium, ale bardziej globalnie. Robię to z przeświadczeniem, że nasza praca organizacyjna oddaje nieocenione usługi całej ludzkości. Od stycznia br. oprócz mojej pracy na uczelni w Louisville współkieruję bardzo ważnym pionem IEEE, ze szczególnym naciskiem na rozwój i szerzenie działalności międzynarodowej.
Jakie możliwości otwiera ta funkcja?
W IEEE dbamy o własność intelektualną i promujemy nowoczesne technologie w elektronice, energetyce, robotyce, telekomunikacji i informatyce, które rewolucjonizują jakość i poziom życia dosłownie wszystkich ludzi, nawet w bardzo odległych zakątkach świata. W mojej nowej roli będę przewodził ok. 160 czasopismom naukowym, które są w czołówce wszystkich rankingów, oraz ponad 1000 konferencjom naukowym organizowanym dla członków IEEE i osób zainteresowanych. Odbiorcami naszych wydawnictw i pakietu elektronicznego z ponad 3,5 milionami artykułów są wszystkie znaczące uczelnie na świecie i każda większa firma z naszej branży.
Jakie wyzwania stoją dziś przed IEEE?
Staramy się znaleźć równowagę między klasycznym typem publikacji (subsydiowanej dla członków IEEE przez subskrypcje sprzedawane firmom i konsorcjom uniwersyteckim) a wschodzącym modelem open access, w którym autor artykułu płaci za opublikowanie pracy, zaś czytelnik nie. Planujemy bardziej efektywnie pomagać inżynierom z branży przemysłowej w sytuacji, kiedy muszą się oni przeszkalać dwa do trzech razy w okresie swej aktywności zawodowej. Ważne jest też, aby związać wszystkich członków IEEE z choćby jednym society najbliższym ich specjalności. Zamierzamy też organizować społeczności w nowo rozwijających się technologiach, np. Internet of Things, technologiach rewolucjonizujących opiekę zdrowotną, bądź technikach nauczania i studiów uniwersyteckich.
W swoim programie wyborczym wspomniał Pan, że jako wiceprezydent IEEE będzie dążył do zredukowania ekonomicznych i kulturalnych barier, na jakie napotykają potencjalni nowi członkowie. W jaki sposób? A czy Pan jako młody naukowiec z socjalistycznej Polski nie pokonywał niegdyś barier?
Bariery rozwoju naukowego czy postępu technologii, które napotykaliśmy do lat 80. w Polsce, były na każdym kroku. Wynikały z samego dogmatu ustrojowego, ale też i niewydolności systemu polityczno-gospodarczego. Dziś już barier tych w Polsce nie ma i zniknęły też prawie w całej Europie. Jesteśmy natomiast świadkami i uczestnikami wielkiego postępu cywilizacyjnego w skali świata, a globalizacja szybko dźwiga z zacofania jeszcze do niedawna ubogie społeczeństwa i zbliża je do krajów zamożnych pod względem poziomu życia, usług, dostępu do wykształcenia. Myślę tu o Azji, Ameryce Południowej, Afryce.
Ponieważ postęp technologiczny jest ważną składową tego procesu, misją IEEE jest dotarcie z naszą informacją do każdego zakątka świata. Aby pokonać bariery finansowe, nasi członkowie, kandydaci na członków w krajach mniej zamożnych oraz uczestnicy konferencji są wspomagani różnymi dotacjami. Chcemy też ściślej współpracować ze stowarzyszeniami w krajach szybko rozwijających się. Powstają tam centra badawcze, coraz lepsze uniwersytety i wyrastają nowe generacje naukowców – autorów artykułów, tworzy się baza, ale nie nadąża sama nadbudowa. Właśnie IEEE pomaga w wykształceniu tej nadbudowy przez tworzenie i ochronę własności intelektualnej. Mamy tu wypracowane i sprawdzone wzorce.
Gdzie dziś leży Ziemia Obiecana młodych naukowców?
Recepta jest prosta, choć wymagająca wyrzeczeń. Ziemia Obiecana to zamiłowanie, praca, dyscyplina, koncentracja na celu, optymizm, wytrwałość. Na pociechę dodam, że są to warunki do odniesienia każdego większego sukcesu w życiu. W nauce po doszlusowaniu do czołówki wchodzimy w fazę odkrycia. Przestajemy koncentrować się na studiach i już bez fascynacji tym, co wymyślił ktoś inny, kwestionujemy uznaną metodę, wyniki, ocenę zjawiska i myślimy o czymś lepszym, nowym. Ale wielu z nami konkuruje.
Największa wygrana w karierze naukowca przychodzi, gdy zakwestionujemy już nie same wyniki czy metody, ale uznane powszechnie założenia i sformułujemy nową tezę – prawdziwą i użyteczną. Artykuł czy pomysł z taką odkrywczą tezą będzie miał po paru latach setki, o ile nie tysiące, cytowań. Dlatego też naukowiec powinien podjąć próbę opublikowania swej pracy w dobrym czasopiśmie, tak aby nie zginęła w morzu literatury naukowej i aby została dostrzeżona i być może podchwycona przez innych.
Co dziś jest miarą sukcesu w nauce?
Chcemy ściślej współpracować ze stowarzyszeniami w krajach szybko rozwijających się. Powstają tam centra badawcze, coraz lepsze uniwersytety i wyrastają nowe generacje naukowców.
Niektórzy mierzą sukces badań naukowych liczbą opublikowanych prac, książek, wystąpień, wdrożeń, patentów czy wielkością środków zdobytych na badania. To są niezłe i przeliczalne miary, ale raczej subiektywne. Jeśli chodzi o bardziej obiektywną ocenę badań, to musimy oddać głos całemu zglobalizowanemu światu nauki, który ocenia nasze publikacje, odnosząc się do nich w formie cytowania. Cytowanie przez kogoś naszej pracy jest głosem „za”, natomiast jego brak jest wstrzymaniem się od głosu. Wiem, że się bardziej odnosi się to do naukowców niż do inżynierów w przemyśle. Inżynierom – czytelnikom tego wywiadu, których cytowania w ogóle nie interesują, powiem natomiast, że zawód inżyniera jest fascynujący i społeczeństwo ma w stosunku do nas wszystkich wielkie oczekiwania. Jest to ważne wyzwanie. Nasi inżynierowie pracują nad wdrożeniami badań stosowanych.
Swój program wyborczy przygotował Pan m.in. w jednym z dialektów chińskich. Przyszło mi do głowy, że w organizacji, której mniej więcej połowa członków mieszka w USA – czyli w IEEE – Chińczycy zaczynają odgrywać coraz większą rolę.
W IEEE przestrzegamy zasady, aby wszelkie nasze władze samorządowe zawierały proporcjonalną reprezentację każdej grupy narodowościowej. W przypadku Chin mamy, według mnie, pewną dysproporcję i dążymy do tego, aby zaktywizować tamtejsze kadry naukowo-inżynierskie i zachęcić je do uczestnictwa w samorządach. Dążymy do tego, by w naszej organizacji o zasięgu światowym wszelkie decyzje były podejmowane przy proporcjonalnym udziale wszystkich grup narodowościowych. Mamy duże osiągnięcia w coraz szerszym zaangażowaniu azjatyckich społeczności naukowych, które przyciąga nasz prestiż i wypracowane przez pokolenia wzorce samorządu i demokracji w nauce, w dziedzinie ochrony własności intelektualnej i krzewienia tradycji. Dodam, że sięgamy aktywnie do tych dojrzałych doświadczeń.
Jest Pan doktorem honoris causa czterech chińskich uczelni. Uniwersytety Państwa Środka pną się w światowych rankingach. Jakie, według Pana, są przyczyny tego błyskawicznego rozwoju? Czy w tym przypadku ilość przekłada się na jakość?
W ślad za towarami z Chin, które nabywamy w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, zwiększa się też obecność chińskich naukowców w świecie i ich udział w postępie nauki. Tradycje konfucjanizmu – szacunku dla nauczyciela i nauki – sprzyjają rozwojowi. Towarzyszą temu też ambicje i wysokie aspiracje. Jestem przekonany, że w miarę upływu lat rosnąca zamożność tego społeczeństwa przełoży się na lepsze wyposażenie laboratoriów i znaczny wzrost wartości badań pochodzących z krajów Azji, szczególnie z Chin. Już dzisiaj mamy silne grupy naukowców w Południowej Korei i Japonii, mimo że potencjał ludnościowy tych krajów jest bardziej ograniczony niż Chin.
Czy znany jest Panu model chińskiego rynku czasopism naukowych? Czy tamtejsi naukowcy koncentrują się na periodykach amerykańskich, najliczniej przecież reprezentowanych na tzw. liście filadelfijskiej? A może budują konkurencyjny model?
Na razie autorzy z Azji są mocno obecni na naszym rynku autorskim i w markowych periodykach z naszej dziedziny, ale brak jest tam lokalnych, wiodących tytułów. Nie mam jednak wątpliwości, że w przyszłości będziemy świadkami podobnej aktywności, jaką dziś widzimy wśród autorów, również w zakresie kształtowania nowych periodyków. Myślę, że nastąpi to właśnie w Azji w perspektywie 15 do 20 lat, ale wymaga to wieloletniej budowy samej tkanki życia naukowego. Osobiście uważam, że wszelka konkurencja jest tu pożądana, bo umożliwi dalsze podnoszenie poziomu ok. 160 naszych periodyków, które cieszą się światową renomą.
W latach 2012–13 przewodniczy Pan Komisji Periodyków oraz Komisji Oceny Periodyków IEEE. Wcześniej był Pan m.in. redaktorem naczelnym najlepszego czasopisma w swojej dziedzinie: „IEEE Transactions on Neural Networks”. Co decyduje o sukcesie czasopisma?
Sukces czasopisma naukowego zależy od tego, czy przyciągnie ono najlepszych autorów, którzy publikować będą cytowalne artykuły, co – jak mówiłem – jest miernikiem sukcesu indywidualnej pracy, pomysłu czy autora. Składa się na taki sukces pozycja, jaką pismo wypracowało w danej społeczności naukowej, i częstość jego cytowań mierzona współczynnikiem znanym jako Impact Factor (IF). Jest to miara „dostrzegalności” pisma, bo jest przecież oczywiste, że każdy autor chce tak upublicznić swoją pracę, aby odbiła się szerokim echem. Istnieją czasopisma z IF = 50, w których przeciętny artykuł jest cytowany w literaturze 50 razy na rok przez parę lat po jego ukazaniu się, ale i są inne periodyki o IF = 1/10. Pismo pracuje na wysoki IF latami – decyduje o tym żmudna praca redaktorów, recenzentów i oczywiście autorów.
Jak rozwój Internetu wpłynął na czasopisma, np. na kwestię plagiatu czy autoplagiatu?
Internet tak zrewolucjonizował i zdemokratyzował dostęp do wszelkiej informacji, w tym też do informacji naukowej, jak żaden z poprzednich wynalazków w historii ludzkości. Mamy więc eksplozję liczby publikowanych prac i ułatwiony, a nawet często publiczny, otwarty dostęp do wielu z nich. Jest to niezwykłe dobrodziejstwo dla wszystkich. Ubocznym produktem tego trendu są niestety plagiaty, które są częstym utrudnieniem w pracy redaktorskiej. Jednak dostępny jest już software, który dość efektywnie sprawdza każdy nowo nadesłany artykuł pod tym kątem. Muszę dodać, że wiele prac jest plagiatowanych bez złej woli autorów i często dlatego, że w niektórych społeczeństwach pojęcia oryginalności i własności ani nie są tak jasno zdefiniowane, ani tak egzekwowane jak w naszej kulturze.
Jakie jest Pańskie zdanie o ruchu open acccess? Czy sekcja wydawnicza IEEE ma jakieś oficjalne plany w związku z open access? A jeśli tak, to jakie?
Wprowadzamy wiele innowacji, autorzy i czytelnicy widzą w tym zakresie liczne zmiany. Wszystkie nasze periodyki bez wyjątku w br. stały się hybrydowe. Za sumę 1350 lub 1750 dolarów każdy autor może opublikować swój artykuł „otwarty”, który będzie dostępny po wsze czasy na łamach IEEE. Oczywiście, dla istniejących periodyków ten system będzie współistniał z systemem tradycyjnym. Wprowadzamy też kilka nowych tytułów wyłącznie typu open access. Wreszcie, w tym roku pojawił się nowy megaperiodyk „IEEE Access” o profilu tak szerokim jak całe IEEE, umożliwiający szybkie publikowanie i ocenę bądź komentowanie każdego artykułu.
Jeszcze nigdy żaden Polak nie zaszedł tak wysoko w strukturach IEEE. W listopadzie 2012 r. odbyła się jubileuszowa sesja Polskiej Sekcji IEEE z okazji 40-lecia jej powstania. Wiem, że uczestniczył Pan w tym wydarzeniu. Czy ma Pan jakieś uwagi bądź rady dla Polskiej Sekcji?
Sekcja w Polsce ma tradycje pionierskiej organizacji, która inicjowała kontakty polskich inżynierów elektroników i elektryków z zagranicą w latach 70. Nie było to wtedy łatwe. Obecnie Polska Sekcja IEEE może się poszczycić wielkim dorobkiem. Zorganizowała wiele udanych konferencji, jej oddziały działają bardzo aktywnie w Warszawie i w innych ośrodkach w Polsce. Są dziś w niej redaktorzy naczelni wiodących periodyków, prezydenci stowarzyszeń, dyrektorzy instytutów, przewodniczący konferencji, członkowie egzekutyw w stowarzyszeniach. Mieszka też w Polsce aż 17 członków Fellow IEEE, osób wybitnie zasłużonych w naszym zawodzie.
Obecnie w Polskiej Sekcji potrzebni są młodzi inżynierowie i naukowcy – energiczni ochotnicy, entuzjaści i wizjonerzy – im stwarzamy pole do działania. Od naukowców oczekujemy przełomowych artykułów naukowych, od ochotników – organizacji znakomitych konferencji w kraju i wielu innych chętnych do wspierania naszych akcji. Na pewno warto naszą organizację w Polsce bardziej upowszechnić, a do aktywności zachęcić studentów i doktorantów.
W swoim programie wyborczym wśród warunków sukcesu wymienił Pan rozszerzenie oferty edukacyjnej pod kątem praktycznym. Wprawdzie chodzi tu o szkolenia, ale nasunęło mi się pytanie o stosunek uczelni do zapotrzebowania rynkowego. W Polsce wysokie bezrobocie tłumaczy się brakiem przygotowania absolwentów do wymagań rynku pracy. Ponoć nawet na politechnikach studenci uczą się zbyt wiele trudnej teorii, zamiast zdobyć umiejętność wkręcania śrubek. A teraz zupełnie serio zapytam: co amerykańscy pracodawcy sądzą o absolwentach np. Pańskiej uczelni w Louisville? Czy także narzekają? Czy w ogóle w USA przyjęte jest narzekanie i powszechna krytyka naukowców i systemu kształcenia? Bo mam wrażenie, że w Polsce ostatnio należy to do osobliwie pojętego dobrego tonu? Czy w USA istnieje praktyka polegająca na tym, że np. uczelnia konsultuje z firmami ofertę edukacyjną?
W Stanach Zjednoczonych uczelnie mają szeroką autonomię w kształtowaniu programów studiów i nasi doradcy, którzy formalnie zasiadają we władzach wydziału, są zapraszani do współkształtowania tych programów. Najczęściej są to przedstawiciele przemysłu, lokalnych bądź stanowych władz, często absolwenci naszego kierunku, którzy doszli do poważnych stanowisk w sektorze prywatnym lub rządowym. Takie regularne konsultacje z interesariuszami są wręcz wymogiem akredytacyjnym, a przez współpracę z nimi mamy na naszej uczelni możliwości sterowania procesem kształcenia. Są to działania cykliczne, na ogół doroczne.
Jeśli chodzi o narzekanie, to muszę powiedzieć, że jest to w USA raczej rzadkie zjawisko czy postawa. Tam, gdzie są niedostatki, potrzeba zmian, wysuwa się częściej propozycję naprawy. Oczywiście, można łatwo sformułować manifest krytyczny niemal na każdy temat i w każdym kraju. Ale w USA taki jednostronny manifest nie wywoła pozytywnego oddźwięku, jeśli nie będzie sprzęgnięty z realistycznym programem poprawy.
W czasie moich wizyt aż w 55 państwach zauważyłem też, że krytykanctwo nie jest respektowaną postawą czy zachowaniem w krajach, w których istnieje pewien poziom zaufania do władz i istniejących instytucji, a także zaufanie do współobywateli. Nie jestem socjologiem, ale na podstawie własnych obserwacji zaryzykowałbym stwierdzenie, że krytykanctwo jest wyrazem frustracji społecznej i odgrodzenia rządzonych od rządzących. I w demokratycznym systemie społecznym jest to forma przeżyta, zanikająca.
Życząc miesięcznikowi PAR sukcesów wydawniczych i uznania w kraju i za granicą, dziękuję za możliwość udzielenia tego wywiadu.
Rozmawiała Anna Ładan
Jacek M. Żurada ukończył studia na Wydziale Elektroniki Politechniki Gdańskiej w 1968 r., doktorat uzyskał w 1975 r. Od 1981 r. pełni funkcję profesora inżynierii elektrycznej i komputerowej na University of Louisville w USA; w latach 2000–06 był Dziekanem Wydziału. Jest profesorem tytularnym w Polsce od 2003 r., członkiem zagranicznym PAN od 2005 r., oraz Fellow IEEE. Od stycznia 2013 wiceprezes tej organizacji. Posiada wiele zaszczytnych wyróżnień krajowych i międzynarodowych za osiągnięcia naukowe i pracę organizacyjną. Prywatnie koneser klasyki bluesa i rock’n rolla (do ulubionych artystów zalicza Frieddiego Kinga, BB Kinga, Jamesa Elmore’a, Roberta Johnsona, Johna Lennona, Rolling Stones, Boba Dylana i nade wszystko, jak sam mówi, Grateful Dead).
source: PAR