Rewolucja technologiczna w praktyce
Urszula Chojnacka print
O przewadze konkurencyjnej budowanej przez polskich inżynierów, symbiozie elektrotechniki i automatyki, niezbędnej we wdrażaniu w życie cyfryzacji oraz wymiarze socjologicznym zmian technologicznych rozmawiamy z Witoldem Bereszczyńskim, dyrektorem zarządzającym firmy Weidmüller w Polsce.
Firma Weidmüller aktywnie uczestniczy w tworzeniu inteligentnych fabryk. Jak Pan ocenia stan zaawansowania polskiego rynku w tym zakresie i nasze podejście – płyniemy z prądem czy jesteśmy proaktywni?
W moim odczuciu to drugie. Na naszym rynku obecni są wszyscy wielcy branżowi gracze z całego świata. Dla wielu z nich pracują w Polsce wysoko wykwalifikowane zespoły, które tworzą polscy inżynierowie, doceniani nie tylko w skali lokalnej, ale także na poziomie globalnym. Mamy w tym zakresie wiele elementów przewagi. To, co pozytywnie wyróżnia naszego inżyniera, to fakt, że jest bardzo elastyczny i łatwo odnajduje się w nowych warunkach, a co najistotniejsze – dzięki szerokiej wiedzy jest kreatywny.
W krajach zachodnich system edukacji jest oparty na rozwijaniu umiejętności. Mają one bardzo dobrze funkcjonujące średnie szkolnictwo zawodowe, które w Polsce niestety praktycznie przestało istnieć. Co więcej, to przemysł często wyznacza kierunki działania, nierzadko uczestnicząc w tworzeniu programów nauczania wspólnie z uczelniami technicznymi, co ma miejsce np. w przypadku naszej firmy i Instytutu Fraunhofera w Padeborn. Efektem jest bardzo dobre przygotowanie praktyczne i kompetencje absolwentów stanowiące realną odpowiedź na potrzeby rynku, ale jednocześnie wąska specjalizacja, co – w razie wystąpienia komplikacji wykraczających poza tę specjalizację – często stanowi problem. Jeśli z podobnym problemem spotka się polski inżynier, z uwagi na interdyscyplinarne przygotowanie, często prędzej udaje mu się znaleźć rozwiązanie.
W ten sposób działa także nasza firma – kompetencje techniczne, które budujemy są na tyle uniwersalne, że już nieraz udało nam się zaskoczyć niemieckich kolegów i zaoferować pionierskie rozwiązania stworzone we współpracy z polskimi integratorami systemów w oparciu o oferowane przez koncern Weidmüller produkty.
Rynek przemysłowy nie należy jednak do łatwych. Jest jednocześnie wdzięczny – jeśli zdobędzie się dzięki kompetencjom uznanie partnera, to na lata – i niewdzięczny – jakiekolwiek braki w kompetencjach mogą prowadzić do przegranej.
To prawda – gdy działa się w naszej branży, kompetencje to podstawa. Mówi się, że klient może doprowadzić do zwolnienia każdego prezesa i zamknięcia każdej firmy. Aby być skutecznym i odnieść sukces na rynku, należy słuchać. Musimy wiedzieć, z jakimi problemami stykają się klienci, abyśmy mogli zaoferować im odpowiednie rozwiązanie. W ten sposób od początku była budowana filozofia działania Weidmüllera. Rozwiązania, które dziś są sprzedawane jako seryjne produkty, powstały w odpowiedzi na potrzeby poszczególnych klientów czy branż. Sprawdziły się jednak na tyle, że sprostały też wyzwaniom, przed którymi stali inni. Nasz model działania to szycie na miarę, na tyle uniwersalne, że wchodzi do powszechnego użytku.
Czym konkurować w sytuacji, gdy na rynku dostępnych jest wiele produktów, które tylko w małym stopniu różnią się od siebie pod względem funkcjonalnym?
Receptą może być zmiana modelu biznesowego – np. z dystrybucji komponentów na oferowanie kompletnych rozwiązań i kreowanie wartości dodanej. Liczba możliwych kombinacji jest nieskończona i każda z firm działających w naszej branży ma szansę znaleźć pomysł na siebie i miejsce na rynku.
Z pewnością nie jest wskazana walka cenowa, bo prowadzi do spadku opłacalności i rodzi ryzyko praktyk monopolistycznych. Znane są przypadki, gdy taka presja doprowadziła do upadku lub przejmowania konkurencyjnych graczy, a w efekcie pozostanie w grze jednego silnego podmiotu dyktującego dzięki brakowi konkurencji wysokie ceny. Dziś koszty wytworzenia, surowców czy produkcji są do siebie coraz bardziej zbliżone. Produkcja w Chinach powoli przestaje się opłacać, więc wytwórcy wracają do krajów macierzystych i to jest bardzo dobry sygnał.
Jak Weidmüller odnajduje się w trendzie cyfryzacji?
Dzisiejszą sytuację na rynku idealnie odzwierciedlają wnioski przedstawione w książce „Digitize or Die”. Rozwoju nie da się zatrzymać, bo postęp ma to do siebie, że jest samoistny i niesterowalny. Trzeba więc trzymać rękę na pulsie, a najlepiej wyprzedzać rozwój i wyznaczać standardy.
Weidmüller jest znany z proinnowacyjnego podejścia, w wielu krajach na różnych kontynentach mamy centra rozwojowe. Dostarczamy rozwiązania dla przemysłu, toteż wejście na ścieżkę Przemysłu 4.0 było dla nas naturalne. Z myślą o tych zmianach w 2011 r., który można uznać za początek czwartej rewolucji przemysłowej, zmodyfikowana została strategia firmy w kierunku położenia nacisku na cyfryzację. Aby być w niej partnerem, trzeba mieć pod kontrolą zarówno rozwój elektrotechniki, jak i automatyzacji. Najpierw trzeba zapewnić niezawodne zasilanie, potem do gry wchodzi automatyzacja, w tym zbieranie, transmisja i konwersja sygnałów, a na koniec pojawia się warstwa wirtualna, czyli cyfryzacja. Specjalnością Weidmüllera jest dostarczenie tego, co znajduje się między obiektem a chmurą – nie tylko w zakresie hardwaru, ale coraz częściej również softwaru.
Maszyny są coraz bardziej zaawansowane, inteligentne i interaktywne, a opomiarowanie i oczujnikowanie sprawia, że generują olbrzymią ilość danych, z których jednak na razie korzysta się w niewielkim zakresie. To staramy się zmienić. Niezależnie od tego, w którym miejscu procesu technologicznego stosowane są nasze rozwiązania z zakresu Przemysłu 4.0, wszędzie mamy do czynienia z dostępem do ogromnej ilości danych, a używając odpowiedniego oprogramowania z udziałem sztucznej inteligencji możemy na ich podstawie wyciągnąć wnioski i podpowiedzieć klientowi np. sposób optymalizacji działania obiektu. Bardzo istotnym zagadnieniem jest też dziś predictive maintenance. Próbujemy przewidzieć, czy symptomy, które zauważamy na obiekcie nie są ostrzeżeniem – np. przed mogącą nastąpić awarią – albo czy korelacja między pewnymi zdarzeniami i stanami fizycznymi nie sygnalizuje konieczności serwisu lub podjęcia innych działań.
Czy obecna rewolucja przemysłowa przekłada się na modyfikacje „zachowań” poszczególnych kategorii produktowych, w których jesteście obecni?
W tej chwili mamy do czynienia z bardzo zaawansowanym procesem przechodzenia przedsiębiorstw z modelu klasycznego do Przemysłu 4.0. Nasza firma jest jednym z pionierów rozwiązań w tym zakresie. Na rynku, na którym jesteśmy obecni, mamy kilka zauważalnych kierunków rozwoju sytuacji. Rynek elektrotechniki jest nieco konserwatywny – niektóre rozwiązania, które powstały wiele lat temu, są aktualne i do dziś dostępne bez większych zmian w zakresie formy i funkcjonalności. W automatyce dynamika jest inna – produkt, który wszedł na rynek dzisiaj, za pół roku czy rok będzie miał nową wersję. Prędkość starzenia się produktów elektronicznych jest bowiem znacznie większa. Wystarczy spojrzeć na dwa praktyczne przykłady tych zjawisk w nawiązaniu do naszej oferty. Pierwszy to złączka SAK, która została opracowana przez Weidmüller w 1948 r. i do dzisiaj jest stosowana. Jej konstrukcja, podobnie jak funkcjonalność nie zmieniły się, zmienił się jedynie materiał, z którego jest wykonana. Ten produkt ewoluuje, ale nie schodzi z rynku – gdy próbowaliśmy go zastąpić, sprzeciwili się temu klienci. Na przeciwnym biegunie plasują się np. zasilacze – w tym przypadku rozwój technologii cechuje ogromne tempo. Na rynek wchodzi właśnie nasz zasilacz PROtop, który mieści się już w pojęciu Internetu Rzeczy. Z zasilacza wyprowadzone jest złącze sieciowe, umożliwiające np. dokonywanie analiz w obrębie układu sterowania, a tym samym zdalne zarządzanie nim i w razie potrzeby odpowiednie modyfikowanie parametrów. Dziś jest to rozwiązanie nowej generacji, ale prawdopodobnie w niedługim czasie pojawi się wersja jeszcze bardziej zaawansowana. To oczywiście nie znaczy, że „nowe” całkowicie wypiera z rynku „stare” – czas życia produktu w automatyce przemysłowej jest szacowany na około 10 lat, chociaż i w tym przypadku można zauważyć, że systematycznie się skraca.
Cyfryzacja to nie tylko zjawisko technologiczne, ale również społeczne. Jest Pan optymistą czy pesymistą w zakresie umiejętności dostosowania się ludzi do tej rewolucji?
Umiarkowanym optymistą. W odniesieniu do Polski mój optymizm bierze się stąd, że jesteśmy narodem, który trudno zaskoczyć, wybić z rytmu, przestraszyć – mamy zdrowy dystans. Cyfryzacja to jednak duża zmiana kulturowa, prawdopodobnie jedna z najtrudniejszych współcześnie, o ile nie najtrudniejsza. Powinniśmy pamiętać, że w centrum rewolucji technologicznej jest zawsze człowiek. Nad rozwojem technologii pracuje stosunkowo wąska grupa osób, natomiast skutki rewolucji będą odczuwać wszyscy. Nie można tego bagatelizować. Nieraz zdarzało się, że po wprowadzeniu nowoczesnych technologii nawet genialne projekty kończyły się porażką, ponieważ nie znajdywały poparcia albo wręcz spotykały się z oporem lub lękiem. Przykładem jest druga rewolucja przemysłowa, zwłaszcza w Anglii – maszyna parowa czy elektryfikacja były początkowo traktowane jako wróg, który odbierze pracę ludziom, czego efektem było m.in. powstanie słynnego ruchu Czartystów w Wielkiej Brytanii, gotowych niszczyć maszyny.
Nie brano pod uwagę, że owszem – pewne zawody w efekcie rewolucji znikną, ale pojawią się inne. Ze współczesną rewolucją technologiczną jest podobnie – powoduje wzrost niepewności. Obawa, że sztuczna inteligencja będzie podejmowała za nas decyzje jest widoczna w różnych warstwach pracowniczych – począwszy od robotników i kadry pracującej bezpośrednio przy produkcji, po menedżerów czy programistów. To wszystko wymusza zmianę organizacji i systemu pracy. Do tej pory najczęściej mieliśmy do czynienia z indywidualnie działającymi obszarami funkcjonalnymi – sprzedaż, logistyka, wsparcie techniczne, zarządzanie itp. operowały niezależnie od siebie.
Cyfryzacja sprawiła, że zaczęły się przenikać i coraz bardziej wynik działania jednego przekłada się na wynik działania pozostałych. Na szkoleniach zawsze pokazuję schemat odwróconej kokardy, który idealnie odzwierciedla tę zmianę. Wyobraźmy sobie dwa trójkąty, w których znajdują się różne funkcjonalności, dla uproszczenia w każdym te same. Kiedyś był między nimi jeden punkt styku – przedstawiciel ze strony klienta i przedstawiciel ze strony producenta. To już historia. Dziś te trójkąty uległy odwróceniu – przy współpracy dwóch firm pracownicy kontaktują się na wielu poziomach – na linii inżynier–inżynier, logistyk-logistyk, menedżer-menedżer itd. To nie wszystko. Z klasycznego zarządzania zaczynamy przechodzić do pracy w interaktywnych zespołach funkcjonalnych, gdzie hierarchia przestaje mieć pierwszorzędne znaczenie – układ zależności z pionowego staje się poziomy. Coraz bardziej liczy się inteligencja emocjonalna i otwartość umysłu, bo o sukcesie w coraz większym stopniu decydują kompetencje miękkie.
W skutecznym konkurowaniu oczywiście bardzo istotne są kompetencje techniczne i funkcjonalność produktów, ale nie mniej ważna jest umiejętność współpracy. Zarówno klient, jak i dostawca mają coś, co nazwałbym potencjałem wiedzy ukrytej, której elementem są doświadczenia. Sztuką jest uruchomienie tych zasobów w celu stworzenia wspólnego rozwiązania.
Wielkimi krokami zbliża się kolejna edycja targów Energetab. Co zaprezentujecie w tym roku?
Zaproponujemy m.in. nowość z zakresu rozwijania narzędzi projektowych, w tym inżyniersko-logistyczne narzędzie Weidmüller Configurator. Przedstawimy też oprogramowanie u-link – narzędzie do zdalnego serwisu, umożliwiające monitorowanie za pośrednictwem sieci różnych zdarzeń, które są rejestrowane przez nasze urządzenia. Przez u-link można połączyć się z urządzeniem w dowolnej lokalizacji, sprawdzić jego parametry i prawidłowość działania, a w razie konieczności podjąć odpowiednie kroki. To narzędzie jest szczególnie przydatne w obiektach o rozproszonej infrastrukturze, np. elektrowniach czy kopalniach, więc idealnie wpisuje się w potrzeby branży związanej z targami Energetab.
Jakie sektory są dla Was kluczowe?
Naturalnym rynkiem dla koncernu Weidmüller był, jest i będzie rynek związany z produkcją maszyn i urządzeń, m.in. w transporcie, kolejnictwie, przemyśle stoczniowym, a także samochodowym czy spożywczym. Automatyzacja postępuje także w energetyce. Wymienione dziedziny należą do kluczowych gałęzi skazanych na automatyzację i cyfryzację, a wciąż jest tutaj dużo do zrobienia i zamierzamy w tym aktywnie uczestniczyć.
Dwa lata temu Weidmüller obchodził 25-lecie działalności w Polsce. Co składa się na Waszą historię?
W Polsce pojawiliśmy się w 1991 r. Początkowo działaliśmy jako przedstawicielstwo, a rok później już jako spółka w ramach holdingu. 10 lat temu wszystkie spółki koncernu zostały włączone do systemu SAP, co pozwoliło realizować dostawy bezpośrednie – obecnie dostawy w niemal całej Europie są dokonywane z centrum logistycznego w Dortmundzie. Ta zmiana była istotnym kamieniem milowym, m.in. ze względu na zwiększenie elastyczności dostaw. To tym istotniejsze, że jesteśmy znani z logistyki „just-in-time” – dostarczamy komponenty do produkcji, w tym do produkcji seryjnej, gdzie dostępność produktu od ręki jest krytycznym elementem.
Znaczącym wydarzeniem w historii naszej firmy była też zmiana organizacji w 2010 r., w którym dołączyłem do polskiej spółki. Znacznie rozbudowaliśmy zespół, a z zespołu stacjonarnego przeszliśmy na bardziej mobilny – osoby odpowiadające za doradztwo techniczne pracują na miejscu, a zespół handlowy głównie w terenie.
Gdzie Pan widzi firmę za kolejne 25 lat?
Rośnie rola optymalnego wykorzystania potencjału technologicznego i personalnego oraz spożytkowania tej synergii we współpracy z rynkiem. W perspektywie 25 lat widzę naszą firmę jako think-tank o charakterze doradczo-projektowym.
Jak dużą rolę w dotarciu do klienta odgrywa w przypadku Waszej firmy dystrybucja?
Dystrybucja gra u nas – podobnie jak w innych firmach z naszej branży – ważną rolę. To kluczowy kanał dostępu do klientów, szczególnie w przypadku sprzedaży komponentów – dzięki niemu można uzyskać efekt skali. Rolą dystrybucji jest zapewnienie dostępności rozwiązań na rynku rozproszonym. Nie ma firmy, z gigantami na czele, która byłaby w stanie obsłużyć taki rynek, ponieważ obsługa klienta detalicznego w takim wymiarze jest nie do udźwignięcia nawet dla największych producentów.
Zauważamy też, że rośnie świadomość klientów w zakresie zależności od dostawców. Coraz więcej firm decyduje się na dywersyfikację i nie pozwala na to, by jeden dostawca miał udział wyższy niż 50%. Jednocześnie coraz ważniejsze jest dzisiaj także wsparcie dla dostarczonego rozwiązania, a nie tylko dostępność produktu.
Jakie wskazałby Pan współczesne bariery dla działalności takich firm jak Weidmüller?
To zależy od segmentu rynku. Przykładowo w przemyśle energetycznym – podobnie jak w innych budżetowych branżach – jesteśmy uzależnieni od decyzji inwestycyjnych zapadających na poziomie centralnym, które przekładają się na zachowania rynku. To o tyle istotna bariera, że spadkowi inwestycji towarzyszy natychmiastowy spadek sprzedaży komponentów. Przez ostatnie dwa lata w sektorze energetycznym obserwowaliśmy stagnację w tym zakresie, ale obecnie widać pewne ożywienie i mamy nadzieję, że będzie to trwały trend.
Barierą bywa też nieuczciwa konkurencja ze strony firm dalekowschodnich – to problem naszej branży nie tylko w Polsce. Nie chodzi tylko o niższe ceny, ale o fakt, że wiele produktów tam tworzonych zadziwiająco przypomina produkty znanych producentów. Ich jakość wykonania i rzetelność informacji technicznej budzi jednak bardzo wiele zastrzeżeń. To szerszy problem i w mojej opinii powinny zostać stworzone odpowiednie mechanizmy i regulacje, które pozwolą ukrócić tego typu praktyki.
Witold Bereszczyński
Inżynier elektryk, absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. W praktyce przedstawiciel trzech zawodów – elektryk, elektronik, a od 20 lat także menedżer.
Przed podjęciem pracy w Weidmüller przez blisko 10 lat związany był z firmą Schneider Electric, w której odpowiadał m.in. za rozwój w zakresie automatyki, a także rynek infrastruktury i przemysłu. Jednocześnie działał w międzynarodowym zespole Schneider Global Business Development, w ramach którego uczestniczył w projektach prowadzonych przez największe firmy inwestujące wówczas w Polsce. Później budował dywizję przemysłu i infrastruktury w firmie Oninnen, a także rozwijał biznes elektroniczny w szwedzkiej spółce Elfa Elektronika, która obecnie jest częścią grupy Elfa Distrelec. W wolnym czasie najchętniej jeździ konno i słucha muzyki, począwszy od klasyki, a skończywszy na metalu.
source: Automatyka 9/2018